Przemysław Przerwanek jest wyjątkową osobą, która zmagała się z wieloma własnymi problemami. Styl z lat 20. stał się dla niego sposobem na oswojenie lęków społecznych, nabranie pewności siebie, ale przede wszystkim na to, by nadać kształt swojej oryginalności i wrażliwości. Mimo że jest świadomy, iż swoim wyglądem naraża się na hejt i krytykę, zdecydował się z nami porozmawiać i opowiedzieć nieco więcej o swojej pasji. To bardzo odważne podejście, które szanujemy i które pokazuje, że autentyczność i wierność sobie są dla niego ważniejsze niż opinie innych.
Skąd wziął się pomysł, żeby ubierać się w stylu lat 20?
– Pomysł pojawił się po obejrzeniu serialu "Peaky Blinders". Jako dzieciak zawsze fascynowały mnie garnitury, szczególnie te staromodne. Oglądałem różne filmy gangsterskie – "Ojciec Chrzestny", "Chłopaki z ferajny", "Rodzina Soprano", "Scarface"... Tamte garnitury były świetne, ale brakowało mi takiego punktu zapalnego, żeby samemu zacząć się tak ubierać. To przyszło dopiero po seansie "Peaky Blinders". Już pierwsza scena – Thomas Shelby jedzie konno ulicami Birmingham w angielskim garniturze vintage i z tym charakterystycznym kaszkietem z ośmiu klinów. Ujrzałem to i zakochałem się w tym stylu. Pomyślałem: „to jest to”.
Pamiętasz moment, kiedy pierwszy raz założyłeś coś w tym stylu?
– Tak! Po obejrzeniu serialu założyłem trzyczęściowy garnitur mojego dziadka z czasów PRL. Miał charakterystyczny staromodny krój, bardzo podobny do tych z serialu. Miałem szczęście, bo dziadek był w mojej posturze, więc leżał idealnie. Poczułem wtedy silną ekscytację i wdzięczność – już dzięki dziadkowi miałem coś, co przypominało styl Shelby’ego. To dało mi ogromną motywację, żeby rozbudować swoją garderobę.
Czym się inspirowałeś najbardziej?
– Przede wszystkim postacią Thomasa Shelby’ego. Jego garnitury były najlepiej zaprezentowane, wyróżniały się na tle pozostałych – po prostu idealne. Do tego siła i niezależność tej postaci dodawały mocy całej kreacji.
Jak reagują ludzie, kiedy cię pierwszy raz widzą?
– Reakcje są różne. Najczęściej słyszę: „O, Thomas Shelby!”, ludzie chcą robić sobie ze mną zdjęcia. Zdarza się też, że robią mi zdjęcia z ukrycia – zauważam to. Dostaję mnóstwo komplementów, szczególnie od starszych osób, którym przypominam młode lata. Z kolei młodsi od razu kojarzą mnie z serialem. Oczywiście trafiają się i tacy, którzy uważają, że to dziwactwo. Słyszałem teksty typu: „Po co tak się ubierasz? Odstraszysz ludzi. Nie znajdziesz dziewczyny”. Ale szczerze? Nauczyłem się dawno żyć sam i nie robi mi różnicy, czy komuś się to podoba, czy nie.
W Kędzierzynie-Koźlu łatwo znaleźć ubrania w tym stylu?
– Łatwo nie jest. Chodziłem po second-handach przez dwa lata, zanim uzbierałem kilka kompletnych garniturów. Znalazłem ich w sumie 5–7. To wymagało cierpliwości, bo czasem były niekompletne, czasem rozmiar się nie zgadzał. Sam też przerabiałem ubrania – zwężałem kamizelki, skracałem spodnie, doszywałem guziki. Dorobiłem sobie nawet kołnierz klubowy, który można przypinać do koszuli, jak w dwudziestoleciu międzywojennym. Mam też trzy garnitury szyte na miarę – w systemie MTM, inspirowane serialem.
Czy to droga pasja?
– Zależy. Garnitury z lumpeksu kosztują 40–70 zł, ale trzeba czasu, żeby coś znaleźć. Natomiast szycie miarowe to już inna historia, niestety to już większy wydatek. Bardzo dokładnie i precyzyjnie dobieram wszystkie detale. A robię screenshoty z serialu i próbuję stworzyć takie ubranie jak miał Tomasz Shelby.
Czy styl lat 20. pasuje też do twojego sposobu bycia?
– Trochę tak. Staram się być otwarty, mam dystans do siebie, nie lubię hejtu i szufladkowania. Bardziej cenię spotkania z ludźmi na żywo niż kontakt przez telefon. Emocji, głosu, obecności – tego smartfon nie da. I w tym sensie faktycznie mam w sobie coś ze „starego ducha”.
Czy grasz tę postać, czy jesteś nią naprawdę?
– Trochę gram. Chodzi o mowę ciała, sposób patrzenia, poruszania się. To dodaje mi pewności siebie, daje taką skorupkę, która chroni przed światem zewnętrznym. Ale to może być mylące – ludzie odbierają mnie czasem jako kogoś groźnego. Nawet zdarzały się opinie, że wyglądam jak „psychopatyczny morderca, który zabija wzrokiem” (śmieje się Przemek).
A kim jesteś na co dzień?
– Można powiedzieć – samozwańczym artystą. Robię zdjęcia przyrodzie, kwiatom, figurom, ozdobom i strojom. Piszę amatorsko wiersze, tworzę memy. Od dziewięciu lat gram codziennie w Pokémon GO – zrobiłem w tej grze spory postęp. Lubię gry wideo – Wiedźmin 3, God of War, Dark Souls, Elden Ring, Fallout, Dying Light, Half-Life. Od roku działam w social mediach, wrzucam tam różne posty – czasem nietypowe. Zaczynam też przygodę z modelingiem i próbuję zaistnieć kulturalnie w Kędzierzynie-Koźlu. To dopiero początek, ale szukam swojej drogi na własny, nietypowy sposób.
Na koniec pytany, czy ten styl to chwilowa moda. Odpowiada bez wahania:
– Nie. To część mnie. Garnitur, kaszkiet, kamizelka – to nie tylko ubrania. To mój sposób na życie.
Foto: KK24 i Iwona Jaronska (galeria)
Napisz komentarz
Komentarze